środa, 23 października 2013

Co nam zostało z tych lat?

Pięknie można zacząć od slow piosenki. Na co mogę liczyć w w moim wieku – ot byleby przeżyć od emerytury do emerytury. Nigdy nie angażowałam się w politykę i dalej tego nie robię. Dlaczego? Prosty wniosek – ja się na tym nie znam. Dzieci wychowane, wnuczek odchowany, nas emerytów uznają za niedołęgi tak fizyczne jak umysłowe bo dodatkowej pracy z racji wieku nie dostaniemy. Co nam zostało. Korzystać z życia. 

Otóż inne portale randkowe skasowałam, zostałam na jednym. I zaczął się cyrk na kółkach. Nie wiem już czy się śmiać czy płakać czego ludzie szukają czy oczekują. Wieku nie ukrywam a tu dwudziestoparolatek pisze do mnie: jesteś piękną, elegancką kobietą – poznajmy się bliżej. Wyłam ze śmiechu odpisując – synku moja córka jest starsza od ciebie, czego oczekujesz. No jeden mnie nawet wprawił w niemałe zdumienie bo pisze że oczekuje zrozumienia, żeby go wysłuchać. Pierwszą myślą jaka mi przyszła do głowy to psycholog dla tego młodzieńca. Ale dyplomatycznie odpisałam że niestety z racji różnicy wieku nie mamy wspólnej płaszczyzny porozumienia. 

O załączonych fotkach do profili nie wspomnę bo natychmiast wywołuje to u mnie rumieniec wstydu. Ale trafiłam na wysokiego mężczyznę PRAWIE w moim wieku.  Czy jestem z tej sesji zadowolona – powiedzmy że krytycznie patrzę na swoje foty. Przydałoby się przed zimą pozbyć oponek – bo jak mnie tak wiosna zastanie to będzie szok. Na razie czekam na zapis na lekcje tańca, Oby do wiosny. 

Lekcje arabskiego wstrzymane, nauczyciel to dupek do kwadratu.
Szukam sobie zajęcia na tyle na ile mogę. Na razie nie mam wyjazdów zaplanowanych więc i pisać nie mam o czym. Ale będę obserwować życie wokoło mnie, może coś ciekawego się wydarzy.

Sesja zdjęciowa


czwartek, 19 września 2013

Kolejne spotkanie maturzystek


     Jak by na to nie spojrzeć z każdym spotkaniem jest nas coraz mniej. I to nie dlatego że niektórych nie ma już wśród nas ale może nie każdy chce się obnosić ze swoją „dojrzałością”. A mnie tam ganc pomada ile mam lat, czuję się młodo i to najważniejsze. Już parę tygodni wcześniej zapadła decyzja dotycząca daty – 14 września. W lato wiadomo albo sami gdzieś jedziemy albo mamy na głowie nasze kochane wnuczęta. Wybrałam się na Dworzec Zachodni po bilet. Lubię mieć sprawy zapięte na ostatni guzik. 

     Na Zachodni dojechałam wnerwiona bo autobus spod domu – linia wycofana, autka nie mam, jakimiś pokrętnymi drogami ale dotarłam. W kasie zażyczyłam dobie bilet + 60 bo ulga. Zawsze to 5 zł oszczędności czyli połowa paczki fajek. A ponieważ ja kupuję dobowy emerytalny postanowiłam go wykorzystać na full. Pojechałam do CH „Reduta”. Tam zawsze można wyczaić jakieś promocje. Ale pamiętałam też o obietnicy danej sąsiadkowi, że kupię mu kamerkę do skypa. Spokojnie obleciałam cały market, oczywiście kamerka w koszyku. A potem już na luzie telefonik do Danuśki – organizatorki spotkania SKARBIE MAM JUŻ BILECIK, BUZIOLKI DO SOBOTY. 

 
     W międzyczasie na rodzinnym obiadku pojawiła się moja córka z Miśkiem i robiłyśmy przegląd garderoby i butów coby nie wyjść na tłumoka.

Walizeczka zapakowana, 14 września wyjazd do Przasnysza. Miło jest po latach zobaczyć stare kąty, luknąć świeżym okiem na zmiany. Do Danuśki dojechałam o czasie, nawet był czas na małą czarną. Potem szybko zmiana ubranka i w drogę. Podwiózł nas syn Danuśki do Przasnysza do Zajazdu Staropolskiego. 
 
     Miałyśmy zarezerwowany dla nas stolik, nie było nas było wiele więc się mieściłyśmy. Zamówione potrawy smaczne w wystarczającej ilości. Rozmowa przyznaję dość trudna i drętwa.
przywitanie z Hektorkiem
Z dwiema koleżankami spotkałam się po raz pierwszy od matury. Ela zakrzyknęła – Jadzia jak zwykle szalona, kochana nic się nie zmieniłaś. Taka sama wariatka jak w szkole. No i oczywiście popłynęły wspomnienia jak na lekcji Przysposobienia Obronnego siedziałam w pierwszej ławce i cielęcym wzrokiem wodziłam za nauczycielem, albo na chemii zamiast nadmanganian potasu powiedziałam niańgań mańgań potasu z czego cała klasa wyła ze śmiechu. Wspominałyśmy niemal więzienny rygor jak chodzenie w mundurkach i czapce, sprawdzanie tarcz, czystych kołnierzyków czy właściwego obuwia. 

     Opowiedziałam im przy okazji jak przez Facebooka odnalazłam swoją młodzieńczą miłość, jak mi opowiadał że szukał w parku zacienionej alejki aby mnie potrzymać za rękę. Też moje wspomnienia wywołały falę śmiechu. Musiałyśmy jednak zachować przyzwoitość bo tuz za parawanem odbywała się stypa. Generalnie po spotkaniu spodziewałam się więcej emocji, żartów, wspomnień.
tyle nas tylko było niestety
Do Danusi wróciłyśmy znowu jej samochodem kierowanym przez drugiego syna. U Danuśki pierwsze kroki zawsze kierowałam do Hektorka. Urosło bydlę jak każdy bernardyn. Oni się dziwili że Hektor nie skakał na mnie, jedynie obwąchiwał mi rękę i lizał. 

     Przy okazji z synami Danuśki wynegocjowałam pożyczenie na wieczór lapka. Jak mogłam opuścić spotkanie z moim ….... i naukę arabskiego (poprzednią noc wiedząc że mnie nie będzie wyczaił, że jestem na czacie w telefonie). Pisałam wtedy leżąc w łóżku. Laka dostałam do swojego pokoju, ale bez zasilacza a bateria szybko się wyczerpywała. Zakrzyknęłam do syna Danusi aby mi podrzucił do pokoju zasilacz. No i się „piekło” rozpętało. Czytam na skype – kim jest ten mężczyzna – syn koleżanki. Oj nietęga była mina. Pytam jesteś zazdrosny – TAK. Wow na 3 lata znajomości po raz pierwszy usłyszałam to. Nawet nie powinnam się tłumaczyć ale niech tam. Rozmowa długa, ciekawa, no i zadowolenie że wracam domu. Na drugi dzień Z Danusią zrobiłyśmy sobie wycieczkę po mieście. Fajnie wrócić do korzeni. Idąc ulicą od razu przypomniały mi się miejsca, ludzie których tam spotykałam. Jednym słowem moje rodzinne miasto ciągle jest w moim sercu. A w dniu wyjazdu Danusia ze swoją sąsiadką Basią którą poznałam wcześniej odprowadziły mnie na przystanek. 3 godziny jazdy i jestem już w Warszawie, a potem jeszcze blisko godzina i już wylądowałam w swoim bocianim gnieździe.

piątek, 16 sierpnia 2013

Podróże z "DANĄ"

Pisałam już wcześniej, że mój agent z którego uslug korzystałam przez wiele lat niestety musiał zamknąć interes. Mnie w wyborze nowego agenta pomogła Dorothy – moja znajoma od ponad 2 lat. Wprawdzie biuro DANA znajduje się w Ostródzie, ale w dobie internetu to naprawdę żaden kłopot dla potencjalnego turysty. Coś co mnie urzeka i przyciąga do takich ludzi jak pracownicy DANY to profesjonalizm, przemiła obsługa i rzetelność. Wprawdzie na stronie w przeciwieństwie do innych biur nie można samemu wybrać oferty ale od czego są emaile. DANA jak się domyślacie jest skrótem imienia Danuta – czyli imienia przesympatycznej, uroczej i niesamowicie życzliwej właścicielki.


Chcesz mieć wakacje na miarę swoich marzeń. Wystarczy przygotować sobie swoje preferencje tzw. ile możesz wydać? Opcja all incl. czy HB? Miejsce wypoczynku? Konkretny termin. No i jaki problem wrzucić te wszystkie dane na emaila. Panie z biura DANA przygotują dla ciebie indywidualną ofertę. Poprzednio w komentarzach były obawy a to trzeba dzwonić a to nic nie można znaleźć. Kochani – bzdura do kwadratu. I ty pojedziesz na wakacje, i dzieci na obóz można wysłać, a także poprosić o znalezienie połączenia samolotem, autokarem ba nawet DANA pomoże wybrać ubezpieczenie.

Ja jestem zadowolona z biura. Mój ostatni pobyt w Hammamecie w maju bieżącego roku uważam za jeden z najbardziej udanych. Nie narzekam. Zbieram kasę na następny wylot, oby nastąpił jak najszybciej. No i oczywiście polecę z biura DANA.

Ps. Z ostatniej chwili. Właścicielka biura Pani Danusia zmaga się z najgorszą chorobą tj. z nowotworem. Prosperowanie biura to nieodzowny czynnik niezbędny do leczenia. Koszty nie są małe, a więc starajmy się pomóc korzystając z ofert proponowanych przez pracowników.


środa, 10 lipca 2013

Randkowy szok



Jako singel nie zawsze mogę zajmować czas swoim przyjaciołom i znajomym. Wpadłam zatem na pomysł zarejestrowania się w jednym z portali randkowych. Dlaczego by nie, inni mogą to co ja gorsza?

Na początku nawet nie było źle, ale nie wiem czemu trafiam na samych popaprańców. Albo stary 50 letni kawaler mieszkający z mamusią, wracający na noc do domu. Inny znowu najchętniej obejrzałby moje śliczności (czyli piersi). Znajomość zakończona bo jestem zbyt romantyczna (raczej trzeźwo patrząca na świat) po stwierdzeniu przeze mnie, że nie jestem kukłą z wystawy aby się pokazywać. Podobno mężczyźni są wzrokowcami. A patrz sobie gamoniu na mój dekolt – zawsze głęboki. Co mi tam, póki jest co pokazywać. Nie muszę tłumaczyć każdej osobie z osobna, że nie noszę ciuchów pod szyję z powodu tarczycy. Uznają mnie na twardą babę no i dobrze.

Ale to co ostatnio przeżyłam to przeważyło szalę. Gadka szmatka umówiłam się na RANDKĘ. Jeszcze wiem jak to się robi. Do domu nie zapraszam, preferuję neutralny grunt. Wybrałam miejsce 2 przystanki od mojego domu. Z racji dobrego wychowania przyszłam o czasie ba nawet 5 minut wcześniej. Głupio się czułam tak przestępując z nóżki na nóżkę więc wyciągnęłam z torebki aparat który tam jest na stałe i zaczęłam fotografować okolicę. Udawałam, że tak ma być.

Kiedy dzwony kościelne obwieściły godzinę 12.00 przejechał koło mnie na rowerze jakiś dupek. Odstawił rower, zabezpieczył przed kradzieżą i zaczął się przechadzać w tą i z powrotem. Domyślałam się kto to jest chociaż nie miałam pewności. Przy okazji zadzwoniłam do Dorothy z pytaniem co ja mam robić. Określiłam typka, jego zachowanie, ubiór i tp. Dorothy ze śmiechem mówi podejdź do niego, zapytaj czy to on. Tak też zrobiłam.

Teraz wyobraźcie sobie widok; Ja odpicowana, w kolorowej sukienusi, na szpileczkach i w  kapeluszu, on w podkoszulku, szortach typu dynamo Kijów, z plecaczkiem, w jarmarcznej czapeczcie. Poszliśmy do restauracji, ja pełna obaw czy go nie wyproszą, ale patrzyłam też co zamówić aby w razie czego mieć za co zapłacić za siebie rachunek. Jego opowieści o pobycie w Legii Cudzoziemskiej obfitowały co drugie słowo na k albo p. Z trudem wytrzymałam niemal godzinę rozmowy. Wreszcie zdecydowałam że mam dość i pod pretekstem zakupów dla sąsiadki pożegnałam się dziękując za poświęcony czas.

Wychowano mnie tak, że mężczyzna przychodzący na randkę ma na sobie jeśli nie garnitur to przynajmniej strój schludny, czysty. A sam określił spotkanie jako randka. Chłop lat 60, ale chyba z niektórymi zasadami dobrego wychowania ma na bakier. Dopiero w domu mogłam się pośmiać z całego incydentu. Że też w 21 wieku jeszcze są takie niereformowalne typki. Mam tylko nadzieję, że trafię na kogoś z kim rozmowa będzie przyjemnością.





poniedziałek, 1 lipca 2013

Uliczna ZUMBA

     Jakoś po powrocie z mojej ukochanej Tunezji straciłam zapał do pisania. Ale trzeba wracać do rzeczywistości. Więcej opowieści o moim pobycie niestety nie będzie bo był to wyjątkowo osobisty wyjazd. Ale do rzeczy. Dla mnie wypoczynek się skończył z powrotem z Tunezji, skończyły się lekcje tańca no i co dalej robić. Nie to żebym siedziała bezczynnie, o nie bo tego nie potrafię. 

     Zaczęłam porządkować latami i datami wszystkie zrobione przeze mnie zdjęcia z wyjadów za granicę, w Polsce, z wszelakich spotkań tak towarzystkich jak i rodzinnych. Nie umiem się rozstać z aparatem fotograficznym. Buszując po necie znalazłam tak nagrania puszczane w hotelu na wieczornym show jak i nawet krótkie filmiki z choreografią do tej muzyki. No i oczywiście puszczam to z lapka na telewizor, większy ekran, lepiej widać i …. oczywiście tańczę. 

     Kiedyś w rozmowie z siostrą porównywałyśmy „zdolności” rodzinne i wyszło z tego że nasz mama zawsze mówiła, że gdyby jej zagrać na kijach pójdzie tańczyć na drugą wieś. Zatem po kimś tą taneczną pasję odziedziczyłam. No i dobrze bo tańczyć uwielbiam. Jak to jest w tytule nie miałabym oporów zatańczyć nawet na ulicy – dobrze czy źle ale bym sobie potańczyła. W sierpniu czeka mnie opieka nad wnuczkiem, ale to duży chłopak (10 lat) pogadać już z takim można, pośmiać się, ba nawet wciągnąć go do tańca. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Tunezja po raz ósmy

     Gdyby można było usłyszeć pytania czytających to pewnie byłoby – po diabła aż 8 razy do tego samego kraju. A ja z uporem maniaka odpowiem – bo kocham ten kraj, ludzi, muzykę, palmy, klimat i tp. 

     Planowałam ten wyjazd przez ostatnie pół roku. Jak to emeryt trzeba zgromadzić trochę grosza na opłatę i oczywiście kieszonkowe. Z tym ostatnim nie ma problemu, wiele nie potrzebuję. Oferowane wycieczki z hotelu już mam za sobą. Ale ….. uczyłam się arabskich zwrotów. Czy się przydały – ma się rozumieć.

     Na lotnisku odebrała mnie znajoma koleżanka rezydentka. Ponieważ widziałyśmy się w Polsce w styczniu Justysia nie widziała zmiany chociaż podglądała moje foty na FB (spadek wagi). Po odebraniu bagażu, segregacji co jest moje a co dla niej tanecznym krokiem swoim zwyczajem pomaszerowałam do okienka gdzie rezydowała Justysia. Śmiałam się głośno bo postawiłam walizkę przy nogach i zrobiłam pokaz jak na wybiegu modelek. Bagażowi i inni patrzyli na mnie podejrzliwie ale mam to w nosie. Okręciłam się na pięcie, podniosłam obydwie dłonie do góry i zakrzyknęłam WITAJ TUNEZJO – Jagoda przybyła. Strasznie się z Justysią uśmiałyśmy, pochwaliła moje postępy ze spadkiem wagi. 

     W międzyczasie bagażowy niemal na siłę wyrwał mi walizkę z rąk aby ją umieścić w odpowiednim autokarze. Niestety spotkanie na lotnisku z Justysią była w czasie tego pobytu jedynym spotkaniem. Ale miałam od niej starter tunezyjskiego numeru, w komórce już wbity jej numer telefonu więc kontakt jest załatwiony. 
 
     Do hotelu droga szybka. Dostałam pokój w którym nie było balkonu, tarasu jedynie kraty w oknach. No nie – tego nie ścierpię. A że w czasie nauki zwrotów arabskich przezornie poprosiłam o fonetyczne zdanie – proszę o ładny pokój dowiedziałam się że ewentualna zmiana może nastąpić dopiero następnego dnia. 
 
     A wracając do tematu języka arabskiego. W życiu się tak nie uśmiałam. Tak na lotnisku jak i w hotelu (mając w zasięgu ręki swoje notatki) odpowiadałam na ile rozumiałam zdanie. Nie było to zwyczajowe dzień dobry cy dziękuję po arabsku. Szczęki im opadały ze zdziwienia, jak poza tymi zwyczajowymi mówiłam np. jest gorąco, piękna pogoda, poproszę o czarną kawę, uczę się arabskiego, to mój nauczyciel i tp. Pomijając moje buczenie pod nosem znanym mi melodii. A już pierwszego dnia hotelowy fotograf zaprosił mnie na coffe drink. Why not? Pomyślałam. 
 
     Pobyt uroczy, a przy okazji potańczyłam sobie w arabskich rytmach, pogadałam o dziwo po angielsku. Okazało się że wcale nie jestem taki tuman pospolity. Rozumiałam ich, a oni moje niegramatyczne zdania.
Szybko jednak czas płynął i powrót do rzeczywistości stał się faktem. Przy okazji zrealizowałam zamówienie znajomych” wyszukane przyprawy, olejek do opalania a dla siebie rzecz jasna płyty z muzyką arabską. Znajomi pytają mnie dlaczego Tunezja i czy nie powinnam się tam przenieść na stałe????? Musiałabym to rozważyć???? Ale chyba jednak wolę swój kraj, swoje miasto, swoich znajomych, no i masz babo placek kocham obydwa kraje. 
 
Tańce a animatorami

czwartek, 16 maja 2013

Wakacje w 2013 roku



     Większość z nas już po Nowym Roku zastanawia się gdzie spędzić wczasy. Zaczynamy wtedy poszukiwania w internecie, zasięgamy języka u znajomych, porównujemy ceny. 


     Moim ukochanym kierunkiem jest oczywiście Tunezja. Za każdym moim wyborem stoi oczywiście cena. Ale już dawno doszłam do wniosku, że wczasy za granicą są tańsze niż w kraju. Jako ekonomista przeliczam dojazd, pokój, wyżywienie, kieszonkowe i wychodzi, że jak wybiorę wczasy np. w Tunezji to płacę mniej. 
     
     A mam wszystko pod ręką, wygodny lot samolotem, opiekę rezydenta (z tym różnie bywa), wyżywienie, no i co najważniejsze gwarancja pogody. Oczywiście zaglądam na różne strony w tym http://www.fostertravel.pl/wczasy/tunezja/ i zawsze coś ciekawego uda się wyczaić. Ceny przyzwoite, dobry opis hotelu. Akurat zawiesiłam wzrok na hotelu Thapsus w Mahdii bo znam ten hotel. Lecąc sama niestety zawsze muszę dopłacać do pokoju. Ale mówi się trudno. Wczasy w pojedynkę zawsze są obarczone ryzykiem. Już się do tego przyzwyczaiłam. Lubię być sama w pokoju, nieskrępowana, na luzie. Wprawdzie hotel posiada jedynie 3,5* ale wg mnie zasługuję na tą jedną więcej. 


  Będąc w 2007 roku na tzw. Olimpiadzie Oasis nocowaliśmy w tym hotelu. Tu oczywiście odbywały się nasze konkurencje sportowe. Mieliśmy też występ Miss Tunezji. Bardzo podobał mi się holl recepcyjny, czysty, przestronny z płytkami w formie szachownicy na podłodze. Ale tez miło wspominam z innego powodu. To właśnie w tym hotelu udzieliłam wywiadu dla kanału Podróże TV.


     W tym roku niestety wczasy za granicą muszę odłożyć bo właśnie wróciłam  z sanatorium w Krynicy Zdrój. Trzeba zbierać kasę ponownie, ale nie ustaję w poszukiwaniach dobrych ofert, niskich cen i czasami towarzystwa na wyjazd. 
 zdjęcia:
Żródło; www.fostertravel.pl
grudzień 2007 - w hotelu Thapsus

poniedziałek, 6 maja 2013

Zmiana agenta - nowa cenna znajomość

     Niestety koleje losu biur turystycznych nie są nigdy do końca znane. Po wielu latach moi znajomi agenci zamknęli swoje biuro. A było mi z tym badzo wygodnie, bo wystarczył jeden telefon z pytaniem Ireczku za taką kwotę znajdź mi skarbie Tunezję moją ukochaną. Oczywiście natychmiast dostawałam do wyboru tak miejsce czyli miasto jak i hotel. Ma się rozumieć z all inclusive. Jestem wygodna i nie będę bładziła po mieście aby móc wrzucić coś na ruszt. Dzięki Irkowi i jego zonie wyjechałam do Tunezji na 2 tygodnie łącznie z wycieczką na Saharę. A tam byliśmy 2,5 dnia. Przykro mi, że straciłam taki kontakt, służbowy bo prywatnie jesteśmy w kontakcie. 
 
     A dzięki znajomościom jak je nazywam wyjazdowym na lotnisku przed wyjazdem, w hotelu a także w drodze powrotnej poznałam Dorothy. Kobitka, tylko konie z nią kraść, na stanowisku z licznymi kontaktami w różnych dziedzinach podzieliła się ze mną swoimi znajomościami. I tak tego roku, kiedy podjęłam decyzję o ponownym odwiedzeniu Tunezji zaproponowała mi swoich znajomych BIURO USŁUG TURYSTYCZNYCH „DANA” w Ostródzie http://biurodana.w.interia.pl/. Z dziką rozkoszą zaczęłam kontakty z właścicielką Panią Danusią i Jej wspaniałymi pracownicami.


     Miałam problem z wyznaczeniem terminu bo jeszcze wtedy oczekiwałam na sanatorium. 

     Biuro Pani Danusi to nie tylko wyjazdy zorganizowane ale też kolonie, obozy, bilety lotnicze i autokarowe, a nawet ubezpieczenia, nie wspominając już o sanatorium dla wszystkich emerytów. Ciekawa oferta jest na wrzesień, góry i morze, cena 1180 zł za 2 tygodniowy turnus, z 2 zabiegami i 3 posiłkami dziennie. Oferta szalenie ciekawa.  Przyznaję, że byłam zaszokowana dokładnością, precyzją a przede wszystkim tym, że klient jest najważniejszy. Bardzo wszystkim polecam Biuro „Dana” bo i fachowość, uprzejmość, znajomość tematu, a także fachowe doradztwo dla klienta na najwyższym poziomie. 
 
     Chciałabym aby przez mojego bloga potencjalni klienci wiedzieli, że gdzieś w Polsce jest biuro usług turystycznych, mogący spełnić każde marzenie, każdy kaprys klienta z uśmiechem, wdziękiem i fachowością.

sobota, 27 kwietnia 2013

Krynica Zdrój - masaże, balety, humor

Cały 3 tygodniowy pobyt w Krynicy był niezły. Towarzystwo ze stołówki się jakoś zintegrowało no i potem po zabiegach tematem były spacery, zwiedzanie i oczywiście balety. Przy moim stoliku 18A siedziała starsza para małżeńska z Ostrowca Św., były sportowiec z Oświęcimia,
Pan Mirek i Pan Jan z żoną
 Róża z Suchej Beskidzkiej, pani której imienia do końca nie poznałam i oczywiście ja. W miarę upływu czasu przy stoliku było nam coraz weselej. Starszy Pan Jan donosił idąc do stolika – idę do moich Pań. A że panów było tylko dwóch my dziewczyny rozpieszczałyśmy ich podając herbatkę, nalewając zupkę i tp. Oczywiście żartom nie było końca. 
Róża i Pani Małomówna
Pan Jan w obecności żony próbował uwodzić nas, Mirek sportowiec opowiadał jakie ścieżki w Krynicy zwiedził, a my z Różą obdarowywałyśmy panów uśmiechem, żartem. Jakoś się towarzystwo zgrało.       
 Byliśmy chyba najgłośniejszym stolikiem w jadalni. Kiedyś przy śniadaniu o mała chwilę trzeba by było wzywać ambulans bo krztusiliśmy się ze śmiechu. Oczywiście temat nasza waga. Ja mówię, byłam się zważyć tydzień temu, mam w plecy 3 kg, na co Mirek mówi – waga dziś miała zły humor, jutro powie Pani, że za dużo zjadła śniadania i zaleci spacer na Górę Parkową, albo spacer po Krynicy. Temat mówiącej wagi towarzyszył nam już do końca. Jan z żoną nie mieli spadku wagi bo Jan po śniadaniu biegł na miasto do spożywczego i jak nam obwieścił kupuje 2 bułki na miejscu, 4 na wynos i 1/2 kg kiełbasy. No i jak tu nie wyć ze śmiechu. Ja na to wzorem reklamy w TV pokazuję gestem Chucka Norrisa – place w oczy – wszystko widzę. Róża też kobieta z biglem ciągle coś opowiadała śmiesznego. Nasze gromkie wybuchy śmiechu wzbudzały zainteresowanie kuracjuszy. Ale co tam. Kiedyś Róża zaczęła temat baletów, ja mówię jak mnie ktoś zaprosi to w 2 minuty jestem gotowa. No i stało się. Po południu puka ktoś do mnie, a to Róża z propozycją. Jakichś 2 facetów z naszego ośrodka zaprosiło ja na balety ale powiedziała że sama nie pójdzie. Przyszła do mnie, 2 minuty – bluzka zmieniona, pióra nastroszone, szpilki w torbie i idziemy. Na szczęście nasi panowie umieli tańczyć. Janusz tańczył dobrze, ale strasznie szarpał aż mu zwróciłam uwagę że wyrwie mi rękę z barku, za to Marek – pełen odjazd. Tańczy jak marzenie. A przy okazji dowiedziałam się, że tańczę jakbym znała jego myśli jaki krok zrobić, nie musi mną kierować bo wyczuwam temat. Tańczyło się bosko. Marek jest tancerzem rewelacyjnym. Ale jak chciałam zrobić fotkę moją w tańcu Janusz bronił się jak..... tchórz. Nie wytrzymałam i powiedziałam że boi się własnego cienia (w postaci żony zostawionej w domu). Ale co tam, zabawa była przednia. Panowie odprowadzać nas nie musieli jako że byliśmy lokatorami tego samego uzdrowiska. Na balety chodziliśmy jeszcze kilka razy. Zabiegi, spacery, balety szybko mijają. W recepcji gdzie był zasięg wifi poznałam małżeństwo z Łodzi. Na baletach obserwowałam jak Henio z Krysią wywija w tańcu. 
z Krysią przed Muzeum Nikifora

Fajni ludzie. Ale czas płynie i trzeba się szykować z powrotem do domu. Wypis – jedna wielka ściema. Pan doktor podpytał czy zabiegi mi pomogły, zaprosił ponownie do Krynicy i po herbacie. Ale odbierając od pielęgniarki wypis doznałam szoku, ciśnienie, waga – wpisane z powietrza. Ot polska rzeczywistość.
Powrót autobusem ponownie 10 godzin był lepszy, w dzień i w towarzystwie Basi – lokatorki z pokoju Róży. Po drodze gadałyśmy, jadłyśmy lunch. Droga zeszła szybciej. Ale już na dworcu znowu koszmar. Nie ma na schodach zjazdu na wózki. A przecież walizka powiększyła gabaryty. Wyjeżdżałam w ciuchach zimowych a wracałam we wiosennych. Gdzieś to trzeba było przecież upchnąć. Miejską komunikacją dojechałam do domu i znowu pod górkę, przy mostku przejścia na drugą stronę są windy ale nieczynne. Nadźwigałam się walizy jak dziki osioł. Ramiona w barkach od nadmiernego ciężaru bolały mnie jeszcze ze 2 dni.
Korzyść z pobytu – wspaniałe masaże, świeże powietrze, niezłe towarzystwo. Wszystko ok tylko dojazd powtarzam koszmarny. Ale nie tracę humoru bo 23 maja lecę do mojej ukochanej Tunezji.
Kochani – do zobaczenia na szlaku.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...