hotel Marhaba |
w oczekiwaniu na koleżankę |
Ja to mam zakichane
szczęście. Rano na dzień (3 kwietnia 2008 r) przed wylotem okazało się, że
zostały zmienione godziny początku mojej nowej przygody. Kruca fuks. Mówi się
trudno .... i leci się dalej.
Ten wyjazd jest wyjątkowy bo nawiązałam kontakt emailowo - telefoniczny z rezydentką, którą poznałam w 2007 roku będąc w Monastyrze.
Na lotnisko dotarłam o czasie, dzięki sprawności warszawskiego taksówkarza. Nawet nie zdarł ze mnie ostatniej koszuli. Na lotnisku - niespodzianka. Spotkałam byłego dyrektora biura który sponsorował grudniową Olimpiadę. Uśmiechnęłam się pełną gębą, zakrzyknęłam Hello Marek no i potoczyła się w ekspresowym tempie, bo miałam już iść do nowego terminalu na odprawę bagażową, wymieniliśmy uściski, uśmiechy i fru - poleciałam dalej. Nowa hala ........ żadne cudo, dużo miejsca i tyle. Znalazłam stanowisko i grzeczniusio stanęłam w kolejce. Cały czas się bałam czy nie przekroczę limitu swoich bambetli. OK. Nawet mi się udało. Oczywiście poprosiłam o miejsce przy oknie. Obejrzałam sklepy wolnocłowe, kupiłam wódeczkę i nie tylko.
Autobusik podwiózł nas do samolotu i okazało się, że siedzę sama jak księżniczka. Nikogo nie trącam, nikomu nie przeszkadzam. Wkurzało mnie to międzylądowanie w Katowicach, ale trudno. Tam dobiło do nas trochę osób a moimi towarzyszami zostali rodzinę z 1.5 roczną Zuzią. W ten oto sposób zostałam na czas podróży i jak się okazało nie tylko przyszywaną samolotową babcią Jagodą.
Ten wyjazd jest wyjątkowy bo nawiązałam kontakt emailowo - telefoniczny z rezydentką, którą poznałam w 2007 roku będąc w Monastyrze.
Na lotnisko dotarłam o czasie, dzięki sprawności warszawskiego taksówkarza. Nawet nie zdarł ze mnie ostatniej koszuli. Na lotnisku - niespodzianka. Spotkałam byłego dyrektora biura który sponsorował grudniową Olimpiadę. Uśmiechnęłam się pełną gębą, zakrzyknęłam Hello Marek no i potoczyła się w ekspresowym tempie, bo miałam już iść do nowego terminalu na odprawę bagażową, wymieniliśmy uściski, uśmiechy i fru - poleciałam dalej. Nowa hala ........ żadne cudo, dużo miejsca i tyle. Znalazłam stanowisko i grzeczniusio stanęłam w kolejce. Cały czas się bałam czy nie przekroczę limitu swoich bambetli. OK. Nawet mi się udało. Oczywiście poprosiłam o miejsce przy oknie. Obejrzałam sklepy wolnocłowe, kupiłam wódeczkę i nie tylko.
Autobusik podwiózł nas do samolotu i okazało się, że siedzę sama jak księżniczka. Nikogo nie trącam, nikomu nie przeszkadzam. Wkurzało mnie to międzylądowanie w Katowicach, ale trudno. Tam dobiło do nas trochę osób a moimi towarzyszami zostali rodzinę z 1.5 roczną Zuzią. W ten oto sposób zostałam na czas podróży i jak się okazało nie tylko przyszywaną samolotową babcią Jagodą.
Do Monastyru dolecieliśmy o czasie. Już po wszelkich odprawach rozglądałam się ciekawie gdzie będzie moja ulubiona rezydentka. Zazwyczaj w hali przylotów stoi stoisko biura podróży, tym razem jeszcze go nie było. Razem z innymi ruszyłam do wyjścia na miasto i co zobaczyłam. Biegnącą moją Justysię, z rozwartymi ramionami wyciągniętymi do mnie. Ucałowałyśmy się, obściskały. Byłam zdziwiona że tak dobrze mnie zapamiętała. Oczywiście jak głupia baba zapytałam, czy bardzo się zmieniłam. Odpowiedź co najmniej mnie zdziwiła, zaszokowała i uradowała jednocześnie bowiem odpowiedź była krótka i wspaniała. Przez rok Pani tylko wypiękniała - słowa Justysi sprawiły mi radość przeogromną. Wsiadłyśmy zatem do autobusu Nr 4 i w drogę. Pierwszym hotelem gdzie wysiadała garstka turystów był El Hana Beach, potem Saadia (mój zeszłoroczny pobyt) no i oczywiście moje miejsce docelowe MARHABA.
Jadąc do naszego hotelu zapytałam Justysię czy w Saadii w holu nie widziałam przypadkiem Adela tego ze sklepiku bo mi błysnął przez szybę. Miałam nosa i jednak dobrą pamięć wzrokową. Póki co Geriavitu mi nie trzeba.
Do hotelu już bez przeszkód nas dowieziono. Justynka załatwiła pokoje i pojechała dalej. Dostaliśmy kartki ze wzorem kart meldunkowych więc znajomość angielskiego nie była potrzebna. Potem Pan bagażowy odprowadził nas do pokoi.
Pokój bardzo widny, z olbrzymim podwójnym łóżkiem, w ścianie biała szafa z lustrem, stolik z krzesłem i nad nim lustro, ładna narzuta. Na tarasie stolik i 2 krzesełka. Widok na ogród.
Rzuciłam walizkę, wystukałam sms do koleżanki z numerem mojego pokoju. Ona niestety lecąc z tego samego biura, do tego samego hotelu dostała miejsce w samolocie do Tunisu. Tak się umówiłyśmy na kontakt, że ja docieram pierwsza i daję informację. SMS wysłany, odpowiedź, czekam już w kolejce na odprawę. Miała przylecieć do Tunisu o 21.30 no i dojazd do Sousse, wyliczyłam, że będzie w hotelu koło północy. Odświeżyłam się, przebrałam i akurat była pora na kolację. Uprzejmy kelner – z zawodu nauczyciel historii i geografii Dalib doprowadził mnie do stolika przy którym już siedziała Zuzia z rodzicami.
Kolacja przy zapalonej świecy upłynęła bardzo miło. Oczywiście pozdrawialiśmy się po arabsku co tubylcom szalenie się podoba (a ja zyskałam w ich oczach dodatkowe punkty). Patrzyli oczywiście na to z ogromnym zdziwieniem, ale zadowolenie było obustronne. Kolacja – jedzenie było mi doskonale znane, więc pałaszowałam z apetytem. Naturalnie nie mogłam sobie odmówić ich łakoci. Pyszne. A co mi tak kawałek ciasta. Na krzesło się zmieściłam. Po kolacji Zuzia poszła spać, a ja słysząc muzykę poszłam do głównej kawiarni posłuchać. Okazało się, że puszczono ze 2-3 utwory, a reszta – było bardzo dużo Niemców no i muzyczka to walczyki i nie tylko. Rozrywkę podporządkowano większości – czyli Niemcom. Mówi się trudno. Spoglądając na zegarek odmierzałam czas do przyjazdu koleżanki. Wiedząc że wieczorem są animacje postanowiłam obejrzeć i ocenić to dzieło.
Ludzie – czegoś takiego nie widziałam w życiu. Trzech czy czterech animatorów postanowiło uprzyjemnić czas ale kwalifikacje, choreografia i muzyka – tak podłego programu w życiu nie widziałam. Jęzor mnie świerzbił aby podejść do DJ i kazać mu puścić właściwą muzykę i samej poprowadzić program. Żenujące występy i tyle. A czas płynął mi zbyt wolno w oczekiwaniu na przyjazd koleżanki więc ok 22.30 udałam się do swojego pokoju, włączyłam TV i oglądałam programy arabskie popijając swoją kawusię, w ulubionym kubku, który dostałam od uroczej, wspaniałej kobiety. Koleżanki tego wieczora się nie doczekałam, zasnęłam.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńTak, tak, animacje i wszelkie występy są tam na niskim poziomie. Co ja mówię, na niskim? Poniżej wszelkiego poziomu. Dlatego często się zastanawiam, po co w ogóle są?
Pozdrawiam serdecznie.
Siedziałam na tych animacjach trochę z nudów, czekając na koleżankę bo ta wylądowała w Tunisie a nie Monastyrze. Widziałam w hotelach mnóstwo animacje ale to to były jedne z najgorszych. Na szczęście koleżanka w nocy przyleciała i nie byłam zdana na takie bzdurne spędzianie wieczoru.
Usuń56 year old Physical Therapy Assistant Florence Nevin, hailing from Kelowna enjoys watching movies like "Sound of Fury, The" and Machining. Took a trip to Teide National Park and drives a Optima. wejdz na strone
OdpowiedzUsuń