Zbijanie
zimowego tłuszczyku ma ciąg dalszy. Nieopatrzna wizyta sąsiada po
pożyczkę cudzesów zaowocowała praktycznym myśleniem. Oczywiście
Mateusz pochwalił moją nową figurę, spytał jak to robię i takie
rożne pierdoły. A że znamy się ponad 20 lat albo i więcej i nie
mam oporów w kontaktach damsko męskich jestem po mieszkaniu chodzę
w stroju swobodnym tzn. leginsy i bluzka oczywiście z dużym
dekoltem. Dla wyjaśnienia sąsiada nie pociągają kobiety. No i
gadka szmatka namówił mnie na jazdę rowerem. śmiechu przy tym było
bo nawet chciał mi pożyczyć rower swojego partnera – oczywiście
jakaś wyścigówka czy górski cholera wie.
A mnie zadźwięczał w głowie dzwonek. Mateusz ja mam rower w wózkarni. Stał tam dobre 15 czy 20 lat. Wcześniej korzystała z niego córka, a potem jakoś poszedł w zapomnienie. A wszystko zaczęło się od tego, że z „nudów” przyniosłam z w piwnicy zachomikowany tam rowerek treningowy. Jakoś mnie nie pociągało to kręcenie pedałami w miejscu, szybko się zniechęcałam. Mateusz ujrzawszy mój sprzęt nawiązał właśnie do jazdy rowerkiem po ścieżce rowerowej. Pomyślałam sobie why not? Ale żeby za cudownie nie było sprzęcik trzeba było przejrzeć, czy dętki nie przepuszczają, opony nie są zdarte, wentyle w porządku, łańcuch, przerzutka i tp czy działa. Rowerek przyniosłam sama, wezwałam Mateusza i zaczął fachowy przegląd. Na szczęście w wózkarni wilgoci nie ma to i stan rowerku nie jest najgorszy. Koła napompowane, a ja co najmniej przez dobę obserwowałam czy nie schodzi powietrze. Hura – jest ok.
Następnego dnia zostałam „zaproszona” na wycieczkę. No i czemu miałabym odmówić. Podobno jazdy na rowerze się nie zapomina. A i owszem, siodełko niżej, buty sportowe na nóżki, polarek (a w kieszonce telefony, klucze no i mp3 z muzyczką). Ale zostałam ustawiona przez Mateusza do pionu – żadnej muzyki – ze mną rozmawiaj. No dobra, a co miałam robić, poddałam się. Na początku to była jedna wielka heca, krzyczę do niego nie jedź koło mnie bo mnie rozpraszasz, nie jedź za mną bo widzisz moją pupę kręcą cą się na siodełku, przede mną proszę. Tak dojechaliśmy kawałek drogi, biedaczek zlitował się nad bolesnością mojego pewnego miejsca i w radosnym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionej misji wróciliśmy do domu.
Przy okazji rozmowy z koleżanką wieczorkiem dowiedziałam się że jej tata naprawia i konserwuje rowery. Właśnie w sobotę zabiera mi rowerek aby był jeszcze lepiej przygotowany. Super mieć takich bezinteresownych znajomych. Ale najlepsze że wieczorem z wanny wyciągnął mnie telefon od Mateusza czy jeszcze żyję. W dość swobodnych słowach określiłam co mnie boli i że właśnie tą część ciała moczę w piance. Zaproponował na siodełko następnym razem zainstalować jasiek. No i jak tu się nie śmiać samej z siebie, bo oczyma wyobraźni już zobaczyłam ten widok i ludzi spoglądających na mnie jak na wariatkę. A co tam, wymienię siodełko na wygodniejsze i jasiek potrzebny nie będzie. Planujemy z Mateuszem dalsze wyprawy i oczywiście w miarę treningu dłuższe. Ale też swoim zwyczajem na wyprawę wzięłam aparacik. Przecież wszystko musi być udokumentowane no nie? A trening czyni mistrza, na wyprawę do Tunezji w końcu maja polecę jak żyleta (tylko krem na zmarszczki muszę zakupić).
A mnie zadźwięczał w głowie dzwonek. Mateusz ja mam rower w wózkarni. Stał tam dobre 15 czy 20 lat. Wcześniej korzystała z niego córka, a potem jakoś poszedł w zapomnienie. A wszystko zaczęło się od tego, że z „nudów” przyniosłam z w piwnicy zachomikowany tam rowerek treningowy. Jakoś mnie nie pociągało to kręcenie pedałami w miejscu, szybko się zniechęcałam. Mateusz ujrzawszy mój sprzęt nawiązał właśnie do jazdy rowerkiem po ścieżce rowerowej. Pomyślałam sobie why not? Ale żeby za cudownie nie było sprzęcik trzeba było przejrzeć, czy dętki nie przepuszczają, opony nie są zdarte, wentyle w porządku, łańcuch, przerzutka i tp czy działa. Rowerek przyniosłam sama, wezwałam Mateusza i zaczął fachowy przegląd. Na szczęście w wózkarni wilgoci nie ma to i stan rowerku nie jest najgorszy. Koła napompowane, a ja co najmniej przez dobę obserwowałam czy nie schodzi powietrze. Hura – jest ok.
Następnego dnia zostałam „zaproszona” na wycieczkę. No i czemu miałabym odmówić. Podobno jazdy na rowerze się nie zapomina. A i owszem, siodełko niżej, buty sportowe na nóżki, polarek (a w kieszonce telefony, klucze no i mp3 z muzyczką). Ale zostałam ustawiona przez Mateusza do pionu – żadnej muzyki – ze mną rozmawiaj. No dobra, a co miałam robić, poddałam się. Na początku to była jedna wielka heca, krzyczę do niego nie jedź koło mnie bo mnie rozpraszasz, nie jedź za mną bo widzisz moją pupę kręcą cą się na siodełku, przede mną proszę. Tak dojechaliśmy kawałek drogi, biedaczek zlitował się nad bolesnością mojego pewnego miejsca i w radosnym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionej misji wróciliśmy do domu.
Przy okazji rozmowy z koleżanką wieczorkiem dowiedziałam się że jej tata naprawia i konserwuje rowery. Właśnie w sobotę zabiera mi rowerek aby był jeszcze lepiej przygotowany. Super mieć takich bezinteresownych znajomych. Ale najlepsze że wieczorem z wanny wyciągnął mnie telefon od Mateusza czy jeszcze żyję. W dość swobodnych słowach określiłam co mnie boli i że właśnie tą część ciała moczę w piance. Zaproponował na siodełko następnym razem zainstalować jasiek. No i jak tu się nie śmiać samej z siebie, bo oczyma wyobraźni już zobaczyłam ten widok i ludzi spoglądających na mnie jak na wariatkę. A co tam, wymienię siodełko na wygodniejsze i jasiek potrzebny nie będzie. Planujemy z Mateuszem dalsze wyprawy i oczywiście w miarę treningu dłuższe. Ale też swoim zwyczajem na wyprawę wzięłam aparacik. Przecież wszystko musi być udokumentowane no nie? A trening czyni mistrza, na wyprawę do Tunezji w końcu maja polecę jak żyleta (tylko krem na zmarszczki muszę zakupić).
A przy okazji informacja, z tańca nie zrezygnowałam.
Bardzo fajnie, że wiosnę witasz na sportowo. Ja też ruszam ze swoimi kijkami do nordic walking.
OdpowiedzUsuńwymyślilam nowy sposób na poprawienie formy, na razie dość bolesny. Na kijki miałam chodzić już jesienią ale moja kokeżanka jakoś się zdobyć na to nie może.
UsuńPozdrawiam
ciociu, przypadkiem nie uzywaj mp3 (żadnej muzyki) podczas jazdy rowerem, niebezpieczeństwa na drodze muszą kontrolować wszystkie twoje zmysły /nie wyłączając słuchu/. mniej przyjemnie, ale bezpiecznie - bezcenne!
OdpowiedzUsuńWiem, już mnie sąsiad obszturgał. Dziś złośliwie wydłużył trasę, ledwie żyję ale jakoś wytrwam.
UsuńBuziaczki- jak mniemam Sylwianko
Jagoda, jestem pod wrażeniem! Jazda rowerem jest mi tak bardzo obca, że zazdroszczę wszystkim cyklistom. Nie jeżdżę rowerem...Nigdy roweru nie miałam. Owszem, utrzymuje równowagę ale skręty kończą się zawsze bardzo źle. To takie lekkie upośledzenie, jak sądzę.
OdpowiedzUsuńŻyczę wspaniałych rowerowych przeżyć.
Bet Kochana, Dziś mimo umiejętności zaliczyłam glebę jak mówią nastolatki czyli upadek. Ale co tam, boli tu i ówdzie ale wytrzymam. W końcu Lwica jestem no nie?
UsuńDobry początek wiosny. Sama bym się wybrała rowerem na wycieczkę w jakieś piękne tereny. Ale na to za zimno. Za to na razie zaprawiam się na stepperze w ciepłym domku :) Gratuluję odwagi, bo dla mnie jeszcze zima trwa w najlepsze i wychodzę z domu tylko w razie konieczności ;)
OdpowiedzUsuńsama bym się pewnie nie zdecydowała, ale sąsiad tak mnie namawial, że uległam. Pogoda była niezla pomijając wiatr w twarza a potem z boku. Cięzko było ale wytrwałam.
UsuńPozdrawiam
Gratulacje z jazdę na rowerze, za katywność życiowa i propagowanie zdrowego trybu życie
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet!
Lepszych życzeń od najlepszych nie wymyślę!
Ale raz jeszcze pożyczę zdrowia!!!!!!!!!!
Vojtek facet hetero :)
Vojtuś, jesteś gentelmen, Na dwóch platformach bloga umieścić życzenia, no i jeszcze FB. To się nazywa prawdziwy mężczyzna. W imieniu wszystkich kobiet serdeczne dzięki.
UsuńPozdrawiam