czwartek, 28 marca 2013

Przyjemne z pożytecznym



Już pisałam, że bardzo intensywnie uczę się języka arabskiego. W końcu najlepsze źródło do nauki języka obcego to kontakt z tubylcem. Nie wiem czy robię postępy ale może niekoniecznie z grzeczności kciuk pokazuje w górę. Tunezyjczyk mnie uczy, a swoją wiedzę testuję z algierczykiem. No cóż – muszę sprawdzić czy któryś mnie nie wpuszcza w maliny.


Ale też wielokrotnie na swoich wyjazdach widziałam bezradność turystów nie znających języka. Ja niestety do nich też należę toteż nauka arabskich zwrotów przyda się jak nic. I nie mówię tu o słówkach typu: jesteś piękna, kocham cię i tp. Uczę się też zwrotów np. gdzie kupić świeże daktyle, czy jest harrisa i tp. Ale ponieważ latam po necie jak żyd po pustym sklepie natrafiłam na ciekawą ofertę nauki języka angielskiego np. w Anglii albo na Malcie. Oferuje ten kurs Agencja Turystyczna ATAS ( www.atas.pl) Ważne jest, że mamy do czynienia z dużą firmą z doświadczeniem, a nie portalem internetowym. Atas działa na rynku od 1989 roku. Oj poleciałabym na Maltę gdyby nie chroniczny brak kasy. Oferta o tyle ciekawa, że dotyczy mojego wieku + 50 (o nadwyżce lat nie wspomnę). Jak wspomniałam najlepiej uczyć się języka przebywając np. z rodzinami na Malcie, w Londynie czy gdziekolwiek indziej. Oczywiście podstawy gramatyki muszą być przekazane na lekcjach angielskiego.

No i dobrze luknąć na taką ofertę http://www.atas.pl/kursy/oferta_pelna/1305&type=lc

Osobiście poleciłabym Maltę bo i warunki dobre, mieszkanie z rodziną, a i na zwiedzanie może starczy czasu. Można też wspomnieć o bardzo przyjaznym klimacie na Malcie. Klimat na Malcie sprzyja odwiedzaniu jej o każdej porze roku. W zimie średnia temperatura w dzień wynosi tu ponad czternaście stopni Celsjusza, w miesiącach letnich rzadko spada poniżej dwudziestu pięciu stopni, a w ostatnich latach lipiec i sierpień na Malcie były wręcz upalne. Pada tu rzadko i krótko, a wiatry są bardzo łagodne. Wiele osób przyjeżdża na Maltę wierząc w dobroczynność jej klimatu, który ponoć pomaga wracać do zdrowia.

Dla mnie ważne jest że chociaż ATAS specjalizuje się w wyjazdach językowych dla młodzieży, ma również propozycje edukacji osób dojrzałych. Kursy dla osób dorosłych i dla seniorów to część oferty, większość produktów przeznaczonych jest dla młodzieży. No i tu miód na moje serce, to znaczy że nie jesteśmy stare ramole, bez możliwości pogłębiania wiedzy. Ja zawsze powtarzam, że w każdym wieku jest czas na naukę, trzeba tylko chcieć.

Kurs Club 50+ - przygotowany dla osób powyżej 50 roku życia, stwarza doskonałą okazję do nauki i zwiedzania w międzynarodowym towarzystwie. Nauka języka odbywa się w małych 6 osobowych grupach na różnych poziomach od podstawowego do zaawansowanego. Po zajęciach lekcyjnych organizowany jest ciekawy program rekreacyjny np.: wycieczka z przewodnikiem do Valletty, rejs statkiem, wycieczka do Mdiny, wycieczka na wyspę Gozo, zwiedzanie Tarxien Temples, Ghar Dalam, Blue Grotto, pożegnalne party.


Na uwagę zasługuje doskonała organizacja. Po wstępnych testach uczestnicy są przydzielani do odpowiednich grup zaawansowania znajomości języka. Jedyne co mnie martwi to dość wysoka cena takiego pobytu. Skąd człowiek +50 ma wziąć tyle kasy.

Kurza morda chyba zacznę się rozglądać za jakimś sponsorem. Skoro udaje mnie się opanować trochę arabskiego to i z angielskim dałabym pewnie radę. Nauka języka to dobra przyszłościowa inwestycja, dziś bez znajomości przynajmniej jednego języka czujemy się jak we wspólnocie pierwotnej. Ale jestem z natury optymistką i może i to moje marzenie się kiedyś spełni. Póki co nie brak mi sił i zapału.


sobota, 9 marca 2013

Wypoczynek w Polsce

     Wreszcie po 18 miesiącach oczekiwania dostałam przydział do sanatorium. Krynica Zdrój – pobyt 21 dniowy. Wszystko byłoby dobrze, ale w naszym kraju sprawa dojazdu to gorzej niż w trzecim świecie. Za cholerę nie mogłam znaleźć bezpośredniego połaczenia o długości podrózy nie wspominając. Pociąg owszem ale z 2 lub 3 przesiadkami. To dosłownie paranoja. 

    Ale, że jestem optymistką rozesłałam wici do znajomych i wysłuchiwałam wszelkich rad dotyczących mojej trasy. Mogłoby być lepiej ale i tak znalazłam PKS odjeżdżający o 21.50 z Warszawy, o 5.40 jestem na miejscu. Ale oczywiście Pani w informacji nie umiała mi powiedzieć czy pojazd ma np. WC czy dostęp do wifi. Ale co tam. Lapek będzie w torbie, na wierzchu jasieczek do spania i w drogę. Ładne te moję święta bęą jak w poniedziałek Wielkanocy wyruszam na drugi koniec kraju. Lapka muszę zabrać bo chcę mieć kontakt z rodziną i nie tylko ….....

    Ale najgorsze jest to, że to będzie kwiecień, wracam pod koniec miesiąca i za nic nie potrafię sobie wyobrazić jaka będzie pogoda, co zabrać, z czego zrezygnować. Nie mam zamiaru tachać wielkiej walizy (tu przynjmniej w autobusie nie ma ograniczenia wagi bagażu jak w samolocie). Ale też moją łapka nie wytrzyma takiego dźwigania. Oczywiście aparacik do zdjątek będzie zapakowany,. No przecież uwiecznić muszę wszystko co się rusza. Dostęp do internetu w sanatorium jest. Już zasięgnęłam telefonicznie języka. Jednego czego się boję to tej nieznajomej osoby jako współlokatorki. Jeśli tylko będzie szansa będę panią na włościach w jedynce, ale to się okaże na miejscu. Oby się udało.
 
    W Krynicy nigdy nie byłam to ciekawość mnie zżera okrutnie, ale już luknęłam na ich stronę, ba nawet odbyłam wirtualny spacer. Iem gdzie są pijalnie wody, dyskoteki i tp. Mam nadzieję, że znajdę towarzystwo na te wypady, a jak nie to pal licho pójdę sama. Jeden z moich wirtualnych adoratorów stwierdził, że wciągnę na siebie miniówę i już będę miała branie i jestem dla niego stracona. A tą rozmowę prowadziłam telefonicznie w swoim osiedlowym sklepie gdzie ściany mają uszy. Znajomy z poczuciem humoru, zupełnie jak ja szybko załapał o co biega. Ja mówię, że znowu chodzę po sklepie z dekoltem na wierzchu, bo mi gorąco, on dlaczego – a ja dodałam cytując Honoratę z Czterech Pancernych że mam taki gorąc w sobie. Ja wyłam ze śmiechu, Wojtek też, a słuchacze sklepowi patrzyli jak na idiotę. Jak się komuś nie podoba niech nie słucha. Ubawiliśmy się z tego z Wojtkiem niesamowicie, on do mnie mówi Cukiereczku albo Kocie ja do niego Skarbeczku i jest wesoło. Najlepszy był moment odebrania przeze mnie telefonu – Witaj Skarbeczku tu twój Cukiereczek. 
SKARBECZEK

    A najważniejsze, że śmiech jest szczery i zdrowy dla zdrowia, opinie innych mi są obojętne aby nie powiedzieć brzydkiego słowa. Już od pewnego czasu doszłam do wniosku, że najwyższa pora być sobą, robić na co się ma ochotę, realizować swoje pasje, pragnienia, marzenia. Jestem z natury osobą towarzyską, lubię się pośmiać w tym z samej siebie. Z sanatorium wracam 23 kwietnia a potem jedynie miesiąc i znajdę się w mojej ukochanej Tunezji. Już mam niemal caly pobyt zaplanowany. Tym razem na luzie, w gronie znajomych w otoczeniu szumu morza, palm, miłych ludzi i wspaniałej mojej ulubionej muzyki do tańca. Sama trzymam kciuki aby ten czas szybko nastąpiłl i bym mogła wygrzać się na tunezyjskiej plaży, złapać trochę klimatu i naładować się energetycznie na dłuższy czas. Dziewczyny na mnie czekają – będzie wesoło. A przy okazji uczę się arabskich zwrotów, ale niekoniecznie tych z rozmówek. Mój „nauczyciel” chwali postępy i prawidłową wymowę. I tak trzymać.

piątek, 1 marca 2013

Po 30 latach albo i więcej

     Zbijanie zimowego tłuszczyku ma ciąg dalszy. Nieopatrzna wizyta sąsiada po pożyczkę cudzesów zaowocowała praktycznym myśleniem. Oczywiście Mateusz pochwalił moją nową figurę, spytał jak to robię i takie rożne pierdoły. A że znamy się ponad 20 lat albo i więcej i nie mam oporów w kontaktach damsko męskich jestem po mieszkaniu chodzę w stroju swobodnym tzn. leginsy i bluzka oczywiście z dużym dekoltem. Dla wyjaśnienia sąsiada nie pociągają kobiety. No i gadka szmatka namówił mnie na jazdę rowerem. śmiechu przy tym było bo nawet chciał mi pożyczyć rower swojego partnera – oczywiście jakaś wyścigówka czy górski cholera wie.

     A mnie zadźwięczał w głowie dzwonek. Mateusz ja mam rower w wózkarni. Stał tam dobre 15 czy 20 lat. Wcześniej korzystała z niego córka, a potem jakoś poszedł w zapomnienie. A wszystko zaczęło się od tego, że z „nudów” przyniosłam z w piwnicy zachomikowany tam rowerek treningowy. Jakoś mnie nie pociągało to kręcenie pedałami w miejscu, szybko się zniechęcałam. Mateusz ujrzawszy mój sprzęt nawiązał właśnie do jazdy rowerkiem po ścieżce rowerowej. Pomyślałam sobie why not? Ale żeby za cudownie nie było sprzęcik trzeba było przejrzeć, czy dętki nie przepuszczają, opony nie są zdarte, wentyle w porządku, łańcuch, przerzutka i tp czy działa. Rowerek przyniosłam sama, wezwałam Mateusza i zaczął fachowy przegląd. Na szczęście w wózkarni wilgoci nie ma to i stan rowerku nie jest najgorszy. Koła napompowane, a ja co najmniej przez dobę obserwowałam czy nie schodzi powietrze. Hura – jest ok.

    Następnego dnia zostałam „zaproszona” na wycieczkę. No i czemu miałabym odmówić. Podobno jazdy na rowerze się nie zapomina. A i owszem, siodełko niżej, buty sportowe na nóżki, polarek (a w kieszonce telefony, klucze no i mp3 z muzyczką). Ale zostałam ustawiona przez Mateusza do pionu – żadnej muzyki – ze mną rozmawiaj. No dobra, a co miałam robić, poddałam się. Na początku to była jedna wielka heca, krzyczę do niego nie jedź koło mnie bo mnie rozpraszasz, nie jedź za mną bo widzisz moją pupę kręcą cą się na siodełku, przede mną proszę. Tak dojechaliśmy kawałek drogi, biedaczek zlitował się nad bolesnością mojego pewnego miejsca i w radosnym nastroju, z poczuciem dobrze spełnionej misji wróciliśmy do domu.

    Przy okazji rozmowy z koleżanką wieczorkiem dowiedziałam się że jej tata naprawia i konserwuje rowery. Właśnie w sobotę zabiera mi rowerek aby był jeszcze lepiej przygotowany. Super mieć takich bezinteresownych znajomych. Ale najlepsze że wieczorem z wanny wyciągnął mnie telefon od Mateusza czy jeszcze żyję. W dość swobodnych słowach określiłam co mnie boli i że właśnie tą część ciała moczę w piance. Zaproponował na siodełko następnym razem zainstalować jasiek. No i jak tu się nie śmiać samej z siebie, bo oczyma wyobraźni już zobaczyłam ten widok i ludzi spoglądających na mnie jak na wariatkę. A co tam, wymienię siodełko na wygodniejsze i jasiek potrzebny nie będzie. Planujemy z Mateuszem dalsze wyprawy i oczywiście w miarę treningu dłuższe. Ale też swoim zwyczajem na wyprawę wzięłam aparacik. Przecież wszystko musi być udokumentowane no nie? A trening czyni mistrza, na wyprawę do Tunezji w końcu maja polecę jak żyleta (tylko krem na zmarszczki muszę zakupić). 
 
A przy okazji informacja, z tańca nie zrezygnowałam.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...